Po Sarandzie postanowiłem odwiedzić Berat – tzw. miasto tysiąca okien. Jeszcze fotka z garażu pensjonatu w którym mieszkałem.

i można ruszać przed siebie

Jak widać na poniższej mapce, droga do Berat nie powinna mi zająć więcej niż 3 godziny, postanowiłem wybrać skrót, który wydłużył czas jazdy o parę godzin :), ale po kolei.

przystanek na posiłek,

to bylo jedno z bardziej smakowitych lokalnych dan, coś w papryczkach ale co to nie wiem

jeszcze pożegnanie z pieskiem który pilnował samochodu i można jechać dalej

a tu jeszcze jeden bunkier Enwera

spotkanie z owieczkami

i krówkami

po drodze udało mi się uratować żółwika który przechodził drogę, a on z wdzięczności się zmoczył

W końcu dotarłem do miasteczka a właściwie wioski Balaban, i tu zaczęły się schody a tak na prawdę skończył asfalt

pomyślałem ze jak się skończył to i gdzieś się zacznie

niestety było coraz gorzej, miałem szczęście ze spotkałem Albańczyków którzy jechali terenówką i powiedzieli mi żebym zawracał bo do Berat nie dojadę, zawróciłem i zatrzymałem się w Balaban

wszedłem do knajpki którą widać na fotce powyżej, w knajpce siedziało tylko czterech gości przy jednym stoliku, zaprosili mnie i zaczęliśmy się bratać, okazało się ze jeden z nich pracował dwa lata z Polakami w Grecji tak ze dosyć dobrze władał polskimi przekleństwami, zadzwonił po swojego syna który zna angielski i rozmowy nabrały tempa, co tu dużo gadać, przemiłe chłopaki, dawno się nie spotkałem z taką bezinteresowną serdecznością, nie dość ze nie pozwolili mi za nic zapłacić to ten który pracował z Polakami powiedział coś do syna który wyszedł i za chwile wrócił z butelka lokalnego przysmaku Raki który dostałem w prezencie

po wypiciu paru piwek, panowie rozjechali się, a ja ruszyłem do celu

i na wieczór dotarłem do Berat

I to by było na tyle tym razem.