ten wyjazd na Reunion to spontan , to znaczy jak kiedyś trochę czytałem
o wyspie to sobie pomyślałem fajnie by było tam pojechać , ale nie miałem pojęcia, ze jest tu jeden z najbardziej aktywnych wulkanów, góry są tak wysokie , a latem wyspę odwiedzają wieloryby. Wiele cennych informacji i wskazówek dostałem od blogerki która mieszkała tam prawie rok.

Studiując mapy przed wylotem zorientowałem się ze Mauritius leży tuż obok, to odległość jak z Gdyni do Bydgoszczy, od razu podjąłem decyzję – Mauritius muszę odwiedzić jak już tam będę , bo nie
wiadomo kiedy znów się uda przyjechać w te rejony. Popełniłem jeden błąd bo jak sprawdzałem ceny biletów z Reunion na Mauritius to były stosunkowo tanie , no i z lenistwa przełożyłem ich zakup na później, niestety dosyć drogo wyszło to lenistwo  , haha.

O Mauritiusie słyszeli wszyscy , moje pokolenie dodatkowo o Złotym
Mauritiusie, czytając komiksy o przygodach dzielnego kpt. Milicji – Żbika, ale Reunion ?!!! gdzie
to k.. jest ??? to najczęstszy komentarz.

Dla większości , Mauritius kojarzy się z rajem , luksusowymi hotelami z
kaskadą basenów, lazurowym morzem z krystalicznie
czystą wodą i z niekończącymi się plażami z śnieżnobiałym piaskiem. I tak jest na
pewno, jak się mieszka w luksusowym kompleksie odgrodzonym wysokim murem ,
chronionym i obsługiwanym przez cale szwadrony pracowników , do
tego plaża jest prywatna.

Ja tez miałem taki wypaczony obrazek
rodem z katalogu biura podróży,  jednak
musiałem zrewidować.

Reunion i Mauritius mimo niewielkiej odległości różnią się diametralnie, na Mauritiusie najwyższe szczyty
mają po kilkaset metrów wysokości najwyższy szczyt to Piton de la Petite Rivière Noire 828 m n.p.m.,

wnętrze Reunion jest strzeżone przez
łańcuchy górskie dochodzące do 3000 m. Reunion
to kawałek Unii z poziomem życia zbliżonym do średniej Unijnej . Mauritius w tym roku świętował 50 lecie uwolnienia się od Wielkiej Brytanii, i mimo ze jest uważany za jeden z najbardziej demokratycznych krajów afrykańskich to kontrasty są widoczne na każdym kroku.

Zwiedzanie na własną rękę daje możliwość obiektywniejszego
spojrzenia , na moim wyobrażeniu i micie
o Mauritiusie jako raju pojawiły się pęknięcia
i rysy. W blogach ludzi którzy tu byli uderzyła mnie monotonność
i jednostronność , podrasowane zdjęcia i cukierkowe opisy, no cóż wyjazdy bloggerom
sponsorowały biura podróży ?. Ja nie
mam zobowiązań to sobie mogę pisać o czym chcę, odniosłem wrażenie ze ludzie na Mauritiusie byli bardziej przystępni
i otwarci a komunikacja ułatwiona bo większość zna angielski.

Pierwszy przystanek w stolicy -Port Luis, zdziwiły mnie kraty w oknie
mojego pokoju mimo że to było trzecie piętro
.

Recepcjonista odradził zwiedzanie miasta wieczorem, powiedział ze jak chce się
dostać do centrum to tylko samochodem (
do centrum było jakieś 2 km ). Okazało się
ze nie ma za bardzo co zwiedzać, po 22 wszystko zamknięte ☹ strata czasu , w ciągu dnia to
jeszcze jest co pooglądać , ale d… nie urywa.

Ze stolicy nie daleko do ogrodu botanicznego – Sir Seewoosagur Ramgoolam Botanical Garden, zwanego również Pamplemousses, to miejsce dla tych którzy się zmęczą
wylegiwaniem na plaży, można zobaczyć żółwie giganty sprowadzone z Seszeli ,


Wiktorię
królewską rodem z Amazonii

albo Ficusa Benghalensis czyli figowca
bengalskiego zwanego benianem , roślina występuje dziko na Mauritiusie ale sprowadzili
ją przybysze z Indii.

Po paru godzinach zwiedzanie pojechałem na północ wyspy do Grand Gaube ,
miasteczko ładnie położone nad zatoką , są tez luksusowe kompleksy hotelowe ale
nie jest to taki typowy ośrodek turystyczny z knajpami , pubami i dyskotekami .

Odbiłem od głównej ulicy i wybrałem się w podróż fotograficzną w poszukiwaniu
lokalnych klimatów, no i znalazłem ?

Czym dalej, to domki coraz skromniejsze i biedniejsze , co pewien czas zaczęły się pojawiać chłopaczki
na rowerkach, przejeżdżali obok dokładnie mnie lustrując, po czym zawracali i tak po parę
razy , normalnie takie ‘’czujki’’ jak w gettach amerykański,

coraz częściej dało
się wyczuć zapach zioła, głośna muzyka dobiegała z domów które wyglądały na
opuszczone, z jednej strony rozsądek mówił żeby zawrócić, ciekawość i
adrenalina popychały do przodu. Doszedłem do domu w którym nie było okien , fasada kojarzyła mi się z trupią czachą a te
okna a właściwie dziury po nich z oczodołami , w niektórych poruszały się leniwie
postrzępione szmaty udające firanki. Byłem pewien ze jestem obserwowany , oblałem
się zimnym potem, zło wisiało w powietrzu , możliwe że to tylko wyobraźnia , schowałem aparat i zawróciłem.

A tu parę fotek z mojej wyprawy

https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/289080

I Mauritius z lotu ptaka.