bieg miał być pod wieloma względami wyjątkowy, przede wszystkim od dłuższego
czasu przygotowywałem się do pobicia (może nie bariery dźwięku) własnego
rekordu i ‘’zejścia ‘’ poniżej dwóch
godzin w półmaratonie.

Niestety
aby tradycji stało się zadość to można sobie planować i zamierzać , a i tak rzeczywistość kopie nas w krocze i
sprowadza na ziemię , tym razem to był ‘’Grzesiu’’ a oficjalnie orkan –
Grzegorz , cały bieg to wielka katorga , temperatura trochę powyżej zera , do tego deszcz i grad i ‘’Grzesiu napierający z przodu i tylko z
przodu , żeby tak chociaż trochę popchnął od tylu , ale co to, to nie ?.

Początek
był niewinny, temperatura i pogoda idealne do biegania, warunki sprzyjające , ale później rozpętało się piekło

i wiele
razy miałem ochotę przerwać bieg , ‘’
Grzegorz’’ biczował i chłostał lodowatymi podmuchami , samo oddychanie
sprawiało ból , brakowało tchu, a wspinaczka na każde wzniesienie to wysiłek wręcz niewyobrażalny.

Można
to porównać z walką dwóch żywiołów, nocy i dnia, dobrego ze złem,

to co mnie wspierało,
dodawało sil, prowadziło do przodu i pozwoliło pokonać ‘’Grzegorza’’ i dobiec do mety to piosenka o ..

zresztą
posłuchajcie sami

Alleluja
, siać, siać i do przodu ?