mieszane uczucia idąc na koncert Guns & Roses , bo jednak minęło 30 lat od
ich ‘’narodzin’’ , zawsze ich chciałem zobaczyć na żywo, ale albo ja nie mogłem
albo oni mieli jakieś problemy , i tak przeleciały trzy dekady a panowie po 20
latach przerwy występują znowu w prawie kompletnym składzie bo Izzy w dalszym
ciągu bawi się w chowanego.

Arena
powoli się wypełniała w trakcie występów ‘’rozgrzewaczy’’ , a ja nie czułem żadnych kompleksów wiekowych
bo mimo że było wielu młodych ludzi , to
znakomitą większość stanowiła młodzież w
moim wieku, czyli pań i panów już po pierwszym rozwodzie

i w trakcie albo przed
drugim, ale przybyli tłumnie w nadziei ze Axl zabierze ich do Paradise City , haha.

Wokalista
mnie najbardziej zaskoczył bo wyglądem przypominał
skrzyżowanie Baba-Jagi z Jokerem z
Batmana.

Początek był dosyć słaby ale z
każdym utworem spektakl nabierał tempa, tak jakby panowie a szczególnie Axl
łyknął viagrę , śpiewał coraz lepiej i biegał w tych swoich sztybletach coraz
szybciej a widoczny brzuszek wcale mu w tym nie przeszkadzał , myślałem ze się
w końcu wywali i pogubi licówki,

ale dojrzewał z każdym kolejnym numerem, i tak
przez 3 godziny, a Slash po prostu rewelacyjny.

Warto
było przemóc strach przed tym tłumem bo dla mnie to o wiele trudniejsze niż bungy
czy skok na spadochronie, ale najbardziej się cieszę z tego że Slash i Axl mogli mnie zobaczyć bo więcej
okazji może już nie będą mieli ? ,
teoretycznie to ich powinno nie być, a nie Georgea Michaela , Whitney Huston ,
Princea , Michaela Jacksona , Wodeckiego i wielu innych.

Tak
często odkładamy pewne rzeczy wynajdując powody dla których czegoś mamy nie
zrobić , aż w końcu jest za późno i wszystko bezpowrotnie i nieodwracalnie wymyka
nam się z rąk.
Tu parę fotek

https://zdjecia.podrozemaleiduze.eu/#collection/289022

I kompilacja
z koncertu